"Ciekawe
dlaczego mama się tak zdenerwowała, przecież nic złego nie zrobiłam. Nigdy nie
widziałam jej w takim stanie." zastanawiała się Lizz, idąc do stajni
pojeździć. Na szczęście, ze względu na to że pomagała oporządzać konie już od
dwóch lat, miała ten przywilej, że w każdej chwili mogła tutaj przyjść, wsiąść
na grzbiet wierzchowca i zapomnieć o wszystkich troskach. Oczywiście w zamian
za dalszą pomoc przy zwierzętach. Przychodziła tutaj za każdym razem kiedy
potrzebowała chwili spokoju, lub po prostu kiedy była zła. Dzisiaj musiała
przemyśleć zachowanie mamy. W dalszym ciągu również nie dawał jej spokoju
sen.
Wchodząc
do stajni przez sekundę zawahała się jakiego konia dziś wziąć na jazdę, po czym
skierowała się do boksu swojego ulubionego wierzchowca. Był to dziesięcioletni,
kary wałach, o bardzo łagodnym usposobieniu, nie sposób było go nie kochać.
Dzięki swojemu doświadczeniu nie był też zwierzęciem płochliwym, więc każdy
czuł się na nim bezpiecznie. Postanowiła że dzisiaj dla rozluźnienia siebie i
konia wybierze się na przejażdżkę do lasu. Więc kiedy skończyła go oporządzać,
wsiadła i ruszyła ścieżką, którą dobrze znała.
Bardzo
podobały się jej tutejsze tereny, las był idealnie przystosowany do przejażdżek
konnych. Jak zwykle na początek dała koniowi wolne wodze, on i tak wiedział
którędy ma iść. Z resztą las i tak nie był duży, więc nie miał dużego wyboru,
jak podążać utartym już szlakiem. Na szczęście nie było dziś upalnie, słońce
schowało się za chmurami, więc była to idealna pogoda na jazdę. Lizz pozwoliła
rozgrzać się swojemu wierzchowcowi po czym przyspieszyła tempa, przechodząc do
żwawego kłusa. Coś ją dziś niepokoiło, ale zrzuciła to na barki złego humoru i
nachodzącego ją snu. Stwierdziła że powinna cieszyć się przejażdżką bo później
jeszcze musi posprzątać w boksach i nakarmić konie.
Podczas
gdy przechodziła do galopu zerwał się nagły wiatr, co wydało jej się dziwne, bo
przecież oprócz chmur pogoda była nienaganna, galopowała jednak dalej. Zawsze
kiedy pędziła przed siebie na końskim grzbiecie czuła się wspaniale, była wtedy
wolna. W momencie kiedy o tym
pomyślała jej wierzchowiec stanął dęba, po czym zrobił zwrot i zaczął biec w
przeciwnym kierunku. Dziewczyna w ogóle nie spodziewała się takiego zachowania
zwierzęcia i straciła równowagę. Kiedy spadła prawa noga niefortunnie zahaczyła
jej się o strzemię. Wierzchowiec gnał przed siebie, a Lizz próbowała wydostać
zaklinowaną nogę, niestety nadaremnie. Koń biegnąc, ciągnął za sobą dziewczynę,
która walczyła o życie, bo wiedziała że za chwilę zwierzę skręci, chcąc jak
najszybciej dostać się do bezpiecznej stajni. "Pomóż mi!" wrzeszczała
spanikowana dziewczyna, aż koń skręcił, noga wypadła ze strzemienia a ona
uderzyła głową w drzewo i zemdlała.
Zapowiada się ciekawie... czekam na więcej i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń~ Szept.
O, widzę, że wprowadziłaś parę delikatnych zmian do wyglądu bloga i już jest o wiele lepiej. I dziękuję za dodanie mnie do linków ^^ Nie wiem, czym sobie zasłużyłam, ale to miłe.
OdpowiedzUsuńKurcze, a teraz jeszcze tyle czekania na części, których nie czytałam... Ech! :D
Pozdrawiam serdecznie w ten pochmurny poranek,
Wicca